W głowie Rogera
Kiedy myślę o inscenizacjach Króla Rogera, które widziałam, dzielę je na takie, w których reżyser nie wiedział, o co tam chodzi, i takie, w których wiedział. Nie do końca wiedział Treliński w pierwszej inscenizacji (choć była wizualnie atrakcyjna), za to w drugiej zrozumiał; nie miał pojęcia Warlikowski, Lorenzo Fioroni w Norymberdze, a nawet chyba David Pountney. Kasper Holten należy do tych, co wiedzą.
A wie – jak sam mówi – że to opera o dylematach i rozterkach rozgrywających się w duszy bohatera, będącego na swój sposób protagonistą samego kompozytora. „To opera bardzo osobista i właśnie dlatego tak uniwersalna” – powiedział dziś na przedpremierowej lampce.
Może trochę dosłownie potraktował ów „krajobraz wewnętrzny” Rogera (jak się wyraził w zapowiedzi w „The Independent”), ale ma to ręce i nogi. Na trailerze widzimy pojawiający się na środku pustyni kształt, który w tym kontekście kojarzy się z tunezyjskim koloseum w El Jem (wiemy, że Szymanowski podczas swojej egzotycznej podróży odwiedził też Tunezję); pod koniec pojawia się też rysunek wielkiej głowy, który obecny jest też na plakacie. Natomiast na scenie wygląda to inaczej: owo koloseum otacza scenę i wygląda raczej jak rodzaj teatru, a pośrodku sceny stoi wielka głowa.
W I akcie stanowi ona swoisty ołtarz, przed którym rozgrywa się początkowy obrządek. Natomiast w II akcie, granym bezpośrednio, powoli obraca się w koło aż do ukazania się jej tylnej części, pustej w środku (z jedną gałką oczną, żeby wciąż była pewność, o co chodzi), ale wypełnionej ażurowymi wielopiętrowymi schodami przypominającymi nastrojem słynne Carceri d’invenzione Piranesiego, choć oczywiście nie tak skomplikowane. Na dolnej kondygnacji widać leżące półnagie ciała, które później, podczas bachanaliów, zaczynają tańczyć i stopniowo opanowują całą przestrzeń wewnątrz głowy. Gdy po przerwie wracamy na III akt, na początku znów głowa wyłania się z ciemności. Coś się nie zgadza – pomyślałam – powinno jej już nie być. No i faktycznie: okazuje się, że była tylko wyświetlona (trójwymiarowo), jej obraz znika, a na jej miejscu na scenie mamy zgliszcza.
Są tu jeszcze różne aluzje, np. Pasterz w I akcie traktowany jest niemal jak Chrystus w pasji – zostaje wręcz opluty. W II akcie nagie postaci zrzucają z góry książki – niszczą wiedzę. W III akcie te książki są rzucane na stos, a Pasterz przypomina tu już totalitarnego wodza. W sumie trochę zawiodłam się na samym finale, bo Roger zostaje powalony przez owe nagie postacie i wygląda na to, że już będzie umierał, ale na koniec wstaje, rozbiera się do nagiego torsu i śpiewa zwycięskim tonem swój hymn do słońca. Tu też chyba coś się nie zgadza. Ale plusy w tym spektaklu przeważają nad minusami.
Nie wiadomo, czemu po przerwie na scenę wyszedł reżyser i zaczął usprawiedliwiać Mariusza Kwietnia, że jest chory i jeśli coś zaśpiewa nie tak, to dlatego. Jakoś nie dało się to zauważyć – był naprawdę znakomity. Jeśli zaś chodzi o koncepcję roli, grał Rogera niepewnego siebie od początku – z tym różnie w różnych inscenizacjach bywało, bo zgodnie z librettem ta niepewność właściwie dopiero się w nim rodzi przy zetknięciu ze słowami pasterza. No, ale wokalnie było bez pudła. Pasterzem był Albańczyk Saimir Pirgu, który ma dobry głos, ale nie tak bardzo uwodzicielski. Amerykanka Georgia Jarman jako Roksana miała I akt gorszy, ale od jej słynnej pieśni z II aktu było już tylko lepiej; zabawnie wyglądał Edrisi (Kim Begley) jako nobliwy łysy pan z siwą brodą i brzuszkiem. Garnitury królowały jak w najczystszym Regietheater, ale nie budziły aż takiego protestu. Ciekawe, że Pasterz w pierwszych dwóch aktach wyraźnie odróżniał się strojem – na białe ubrania zarzucony łososiowy lśniący płaszcz – ale w III akcie już też miał garnitur, i to z kamizelką – jako dyktator?
W sumie z prób wystawienia tego trudnego dzieła, jakie widziałam, ta była jedną z lepszych. Dodając do tego znakomite wyczucie muzyczne Antonia Pappano (jakoś nie miałam wątpliwości, że sobie poradzi), trzeba powiedzieć, że warto tę realizację obejrzeć.
I jeszcze trochę zdjęć z dnia dzisiejszego, oczywiście na spektaklu nie robiłam.
Komentarze
Widze, ze nie odpowiedzialam dotad schwarzerpeterowi na oferte Pobutkowa – oczywiscie bardzo chetnie, jesli tylko ma ochote 🙂
W miare mozliwosci – do konca roku szkolnego. Pozniej bedzie lepiej.
Nikt PAKOWI nie dorowna,
W czym jest na blog znany caly,
Jak cny ludek co nie grzeszy,
budzic w sposob doskonaly.
Kot Mordechaj juz na lapkach,
mruczy caly zaplakany
“Wstawaj Bobik, przecie jeno
Pak nam bije w tarabany”.
Bobik mysli “co za rano!
spac nam tylko przeszkadzaja
musze ja na Malediwy
gdzie ozywczy likwor daja.”
Nasza Pania zas Dorote,
choc piernacik cieply kusi,
nie ma rady, wstawac trzeba,
bo ktos w blogu pisac musi.
Bo narodek na koncertach
klaszcze mocno, a nie swiszczy
jednak wiedziec chyba lubi
co sie komu w duszy piszczy.
Zas Gostkowna, choc zaspana,
kicie tuli i klaruje
“rany boskie, dobrzy ludzie,
nikt opery nie gra z rana.”
Zato Gostek rozczmuchany,
peroruje nam tu skladnie
tylko ksiazki! – tresc niewazna
byle czcionki byly ladne.
Schwarzerpeter zas w tropikach
wczesnym rankiem zawsze wstaje
chor iguan i kogutow
nikomu tu spac nie daje
Wiec gdy sie rozstaniem
Przed slonca switaniem
Z pierzynka, poduszka, jasieczkiem,
biezym do blogu,
pobutke puszczamy
by z Terpsychora pobyc troszeczkie.
Pobutka! Poniewaz krolewicz Maj milosciwie nam panuje, pobutka namawia na majowke, albo przynajmniej spacerek w lesie.
https://www.youtube.com/watch?v=RKvd4tMkFHc
Dzień dobry 😀
Jak się nam pięknie rozwierszykował schwarzerpeter! 😀 I Pobutka piękna, w sam raz na obudzenie. Ja na spacerek, ale po Londynie. Wybieram się do Tate Modern na wystawę Soni Delaunay. Zapewne ją też opiszę.
Wracając do wczorajszego, to znakomite wprowadzenie do spektaklu wygłosił Adrian Thomas. Mówił właściwie o wszystkim, od kontekstu kulturowego (z jednej strony kim był Szymanowski, z drugiej – kim był prawdziwy sycylijski król Roger) po szczegóły muzyczne, np. zwrócił uwagę – podgrywając odnośne fragmenty na fortepianie – że temat pierwszego chóru jest właściwie tym samym tematem, co śpiew Pasterza „Mój bóg jest piękny jako ja”, albo że – w związku z tym, że Szymanowski pisał to dzieło długo – w akcie III mamy już trochę inną stylistykę, harmonie, melodykę – o tym jakoś nigdy nie myślałam, ale rzeczywiście, są tam tematy jakby z Harnasi czy Stabat Mater! Bardzo pouczający wykład i wybierającym się polecam. Adriana nie będzie bodaj tylko 6 maja.
Idę na śniadanko 🙂
O Mamo, znowu garnitury…
Panie Piotrze kochany, chyba się od tych garniturów nie uwolnimy. One będą na wsiegda. 😈
Ale w tym spektaklu jakoś przebolałam.
Na śniadanko czekałam w kolejce jak za komuny, tyle że listy społecznej nie było 😯 Kolega opowiadał, że trafili wczoraj po premierze na bankiet (podczas gdy ja pędziłam do hotelu, żeby podzielić się z Wami wrażeniami 😉 ), no i podobno Kwiecień rzeczywiście był chory, ledwie mówił. Jakieś zapalenie krtani czy cóś. Mam nadzieję, że mu się nie pogorszy przez to rozbieranie w finale… Ale swoją drogą profesjonalizm jak się patrzy.
Zdrowiej się śmiać, niż płakać, więc się tylko chichram, kiedy patrzę na chór w Parsifalu (Met 2013), ubrany, jak zwykle, w czarne spodnie z paskiem i białe koszule i myślę sobie, że ktoś poszedł do kasy i wziął za to pieniądze… Chyba, że Gelb jest już w takim dole finansowym, że wypożyczył od Armii Zbawienia.
Dobry wieczór 🙂
Wróciłam i rozglądam się za recenzjami. Na pierwszy ogień „GW”:
http://wyborcza.pl/1,75475,17850686,_Krol_Roger__Karola_Szymanowskiego__triumf_na_premierze.html
Nie wiem tylko, czemu Jacek Hawryluk pisze, że to opowieść o WSPÓŁCZESNYM człowieku. To opowieść o człowieku, po prostu.
Brytyjskie recenzje podobno też bardzo pozytywne. Zaraz się rozejrzę.
„A major triumph”, pięć gwiazdek 😀
http://www.telegraph.co.uk/culture/music/opera/11576865/Krol-Roger-Royal-Opera-House-review-a-major-triumph.html
I tu też pięć:
http://www.whatsonstage.com/london-theatre/reviews/krl-roger-royal-opera-house_37728.html
Tu cztery, ale też bardzo pozytywnie:
http://bachtrack.com/review-krol-roger-holten-pappano-kwiecien-royal-opera-london-may-2015
Wygląda na to, że Pan Karol tym razem miał szczęście.
Zmarła Maja Plisiecka.
Wielka legenda… 🙁
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/zmarla-maja-plisiecka-wybitna-primabalerina/eqwcwv
Wiem, ze o tym pisalem. Lata temu (wtedy mieszkalem jeszcze w Windsor, ON, czyli przed 1984 r), w ramach programu Metropolitan Opera Radio Broadcast puszczali Krola Rogera. Komentarze o muzyce byly bardzo pochlebne. Dlaczego zabralo trzydziesci lat, aby opera sie wreszcie przebila – jak to sie ladnie mowi po polsku – beats me. Moze dlatego, ze to jest trudna muzyka do wykonania. Mam znajoma, koncertujaca kanadyjska skrzypaczke. Przywiozlem jej Mity (nuty). Niestety to bylo dla niej za trudne – tak mi przynajmniej powiedziala. To samo bylo, nawiasem mowiac, z kwintetem Zarebskiego. Wydzial Muzyki University of Windsor mial kameralny zespol. Kiedys grali kwintet fortepianowy Brahmsa. Przywiozlem im nuty Zarebskiego z Warszawy – to samo – partia fortepianu za trudna.
Pobutka – idac za ciosem – Maj. Poza bardzo osobistymi wspomnieniami, czego innego, lepszego mozna sluchac w pieknym miesiacu maju? Wolalbym dac inna linke – ale ta bylaby do calego cyklu. Moze zrobie to pozniej.
Pobutka z refleksja
https://www.youtube.com/watch?v=OFtKg9jM81k
PS Jak sie zmienia nazwe linki? Na przyklad, jakbym chcial nazwac te “w maju”?
Piecdziesiecioletnia:
https://www.youtube.com/watch?v=SsSALaDJuN4
A osiemdziesięcioletnia:
https://www.youtube.com/watch?v=4yZHjktRJn0
Dzień dobry! 🙂
Już tu koleżeństwo nieraz podawało, jak się chowa linkę – ja nie pamiętam, bo robię to jako admin, ale ktoś pewnie pamięta.
Pogoda w Warszawie dziś taka, że tylko spacerkować.
Jak dawno to już było… mój wpis rozpoczynający się dzisiejszą Pobutkową pieśnią, ale dotyczący literatury:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2008/05/14/im-wunderschonen-monat-mai/
Szykowaliśmy się wtedy do zlotu blogowego 😀
Mam pytanie praktyczne do Pani Kierowniczki, która napewno te rzeczy śledziła: ile jest „śpiewalnych” przekładów libretta Rogera (tzn. na ile języków) i ile z nich było wykonanych?
Maj.Zmarła Maja Plisiecka.
https://www.youtube.com/watch?v=e-1vCLEwPnk
Plisiecka w Nocy Walpurgi
Moja wiedza na ten temat jest dość wyrywkowa. Ogólnie w ostatnich latach starano się śpiewać po polsku, nawet jak produkcja była robiona np. wyłącznie siłami niemieckimi – w Bonn:
https://www.youtube.com/watch?v=lTYs__2YIX8
czy w Moguncji:
https://www.youtube.com/watch?v=9_gF7sYrkNg
W Wuppertalu także:
https://www.youtube.com/watch?v=iejdBWr4AE4
Ale wersja ze Stuttgartu pod Zagroskiem, w której Edrisiego śpiewał młody Kaufmann, jest po niemiecku. Tam też Polaków nie było.
http://www.operapassion.com/cd11020.html
Czyli istnieje niemiecka wersja „śpiewalna”.
Nie wiem, po jakiemu były np. amerykańskie wykonania z lat 80. i 90., bo pojedyncze były.
@ łabądku, już rozmawialiśmy o tym wieczorem…
Po co ja Pani głowę zawracam! Przecież z okazji niesławnego przedstawienia Warlikowskiego w Paryżu, l’Avant-Scène Opéra wydała numer i tam jest wszystko. Więc tak :
Wersja niemiecka jest, co najmniej jedna, bo niemiecka premiera 1928 w Duisburgu była po niemiecku.
1932 w Pradze – po czesku.
1949 w Massimo w Palermo – po włosku
1955 BBC – po angielsku
1957 – RAI – po włosku
1975 – Sadler’s Wells – po angielsku (dyr. Mackerras)
1988 – Dortmund – po niemiecku
1988 – Long Beach – po angielsku
1992 – Massimo (znowu!) – italiano
Ciekawostki : na oko, nigdy tego nie zagrano w Rosji.
W USA, poza Long Beach (dyr. Murry Sidling, Roger : James Johnson, reż. David Alden), Detroit 1992, ale z ASO wynika, że po polsku (dyr. Richard Woitach, Roger : Andrii Shurkhan, reż. Marek Grzesiński) i Annandale on Hudson (2008, Kruszewski, Kwiecień), cała obsada polska, reż. Lech Majewski, dyr. Leon Botstein.
We Francji po raz pierwszy koncertowo w TCE, 1996 (Dutoit, Drabowicz), potem koncertowo w Strasburgu (2001, Latham-Koenig, Kruszewski), potem znów koncertowo w Châtelet w Paryżu (Salonen, Drabowicz). Bastylia 2009 : po raz pierwszy na scenie, tym gorzej.
Co by znaczyło, że nie ma wersji francuskiej i rosyjskiej. A powinny być. Byłaby okazja, żeby libretto Iwaszkiewicza trochę „przybliżyć współczesnej wrażliwości”…
Sorry, w Paryżu 2003 JUKKA-Pekka Sa-RASTE, nie Esa-Pekka Sa-lonen…
Sorry,dziś w tv zobaczyłam i zaraz wrzuciłam a dopiero później doczytałam.
To była Artystka.Dech zapierało.
Nówka:PA dostał Krzyż Kawalerski.
W tym „L’Avant-Scène Opéra” siłą rzeczy jest wszystko do 2009 r.
Co do Rosji, nasz przyjaciel Walery Abisałowicz robił to z Mariinką, ale… w Edynburgu. Ze Szmytką i Dobberem. To była ta wrocławska realizacja Trelińskiego. W Petersburgu chyba faktycznie nie było. Ale znając homofobię w państwie Putina…
Łał, łabądku. A był już jakiś wręcz?
Teoretycznie dziś o 11.Ale nie wiem,czy osobiście.Tv chętniej pokazuje grille i maratony niż ludzi zasłużonych..
Ciekawe – w tym Long Beach reżyserował David Alden. I tam były „business suits”, jak to opisał w „NYT” Will Cruchfield 😛
http://www.nytimes.com/1988/01/26/arts/opera-szymanowski-s-king-roger-in-california.html
Teeeek… Te garnitury od trzydziestu lat we wszystkim – to w ramach „świeżego odczytania”, jak zgadywam?
Bo to, cytując recenzję z „GW”, opowieść o współczesnym człowieku 😉
Jak dwór,to dwór.Tylko marynarki powinny być od Armaniego…
No, Pasterz i bachantki mogą być od Vivienne Westwood…
Czerwony plaszcz PK bardzo mi się podobał.Jak grzecznie poproszą,można pożyczyć dla Diakonissy,ale tylko na premierę!
U Holtena Diakonissa wygląda tak:
https://www.facebook.com/agnes.zwierko/photos/pb.345889348921421.-2207520000.1430655819./446206448889710/?type=3&theater
Czerwony płaszcz raczej jej niepotrzebny 😛
Ale gdyby w ramach współczesnej wrażliwości została biskupką???
Czy raczej kardynałką???
No cóż, to by już musiała być inna inscenizacja.
Panie Piotrze, jednak Roger był pokazany też w Petersburgu:
http://www.rp.pl/artykul/164221.html?print=tak&p=0
Bardzo dobrze. Nawet wcześniej, niż Miłość do trzech pomarańczy w Polsce…
Do p. Kaminskiego. Wysluchalem zlotej setki i etiud Chopina z Juana Zayas. Wlasnie wrocilem z Havany, gdzie zauwazylem, ze w kubanskim hiszpanskim nie wymawia sie „s” na koncu wyrazu. Podobno w niektorych czesciach Hiszpanii tez sie to spotyka. W sklepie z plytami pyta sie o Juane „Zaya”, albo Ignacio „Cervante”, a w knajpie „do cerveza”. Nauczycielka hiszpanskiego jakos to nazwala, ale niestety zapomnialem.
PS Zadnych ciekawych plyt nie zdobylem – kompletna posucha.